Patronowie

Patronowie

Bł. Piotr Jerzy Frassati (1901 – 1925)

Piotr Frassati20 maja 1990 roku Ojciec święty Jan Paweł II ogłosił światu, że Piotr Jerzy Frassati został zaliczony w poczet błogosławionych. Przez swoje życie pokazał Jerzy, jak można urzeczywistniać piękno człowieczeństwa, czyli świętość, korzystając z bogactwa, jakim jest młodość. Określenie "samourzeczywistnienie" oddaje dokładnie jego drogę do świętości. Tak się bowiem dziwnie złożyło, że Piotr miał wprawdzie rodziców chrześcijańskich i wzrastał w środowisku chrześcijańskim, ale rodzina jego nie należała do doskonałych. Jego rodzice: Alfred – znany polityk, właściciel liberalnej turyńskiej gazety i Adelaida Ametis – artystka malarka, niestety nie stanowili dobranego małżeństwa.

Giorgio urodził się 6 kwietnia 1901 roku. W 17 miesięcy później przyszła na świat siostra Piotra – Luciana. Rodzeństwo bardzo się kochało. Rodzice sami nie zajmowali się szczególnie wychowaniem swoich dzieci, chociaż chcieli, aby były wychowane w duchu chrześcijańskim. Gdy Piotr miał 6 lat do domu Frassatich zaczął przychodzić katecheta, aby uczyć dzieci religii. Przekazywane prawdy wiary, robiły na chłopcu duże wrażenie, coraz bardziej brał je sobie do serca. Gdy Piotr przyjął Pierwszą Komunię świętą, jego wiara rozgorzała żywszym jeszcze płomieniem. Pragnął on codziennie przystępować do Komunii świętej, czemu ostro sprzeciwiała się jego matka. Na domowników nie mógł liczyć. Umówił się więc z ogrodnikiem, że ten będzie budził go wcześnie rano, aby mógł pójść na Mszę świętą.
Piotr nie miał wybitnych uzdolnień, ale był pracowity i obowiązkowy. Po zdaniu matury w 1918 roku zapisał się na Wydział Mechaniczny Politechniki w Turynie i studia kontynuował bez większych trudności. Nadto dużo czytał i to literatury poważnej. Jego marzeniem była praca wśród robotników. Jak każdego młodego chłopca interesowały Piotra dziewczęta. Jedną ze swych koleżanek ze studiów obdarzał żarliwym uczuciem. Myślał o małżeństwie. Zdając sobie jednak sprawę z tego, że rodzice nie będą przychylni wybranej przez niego dziewczynie i nie chcąc jej komplikować życia, potrafił opanować to uczucie, chociaż bardzo cierpiał z tego powodu. Ale może właśnie ta zdolność zapanowania nad uczuciami erotycznymi stała się siłą napędową jego wielkich osiągnięć na polu praktycznej miłości bliźniego. Piotr był nie tylko wspaniałym kolegą, za którym przepadało towarzystwo rówieśników, ale i wypróbowanym przyjacielem biedaków. Widząc nędzę dzielnic robotniczych Turynu, aktywnie przeciw niej działał. Odwiedzał chorych, kwestował na ulicach na rzecz potrzebujących, rozdawał wszystkie swoje oszczędności, a nawet własną garderobę. Korzystał z wpływów, aby załatwić pracę bezrobotnym. Organizował manifestacje, aby przeciwstawić się faszystowskiej wizji państwa totalitarnego. Był katolikiem świadomym i konsekwentnym, stojącym mocno przy Kościele. Tę owocną i obiecującą pracę przerwała niespodziewanie śmierć. Chorował krótko, tylko 6 dni. Akurat kończył studia, 29 czerwca w dzień imienin poczuł się źle. Ponieważ jednak chorowała babcia i wszyscy byli zajęci jej ciężkim stanem, nikt nie zwrócił uwagi na jego niedomagania. On nie chciał nikomu robić kłopotu swoją osobą. Przez pierwsze trzy dni starał się jeszcze normalnie pracować, chociaż czuł się bardzo źle. Czwartego dnia choroby musiał się już położyć. Spóźniona diagnoza lekarska odkryła chorobę Heinego – Medina, niestety nie było już ratunku. 4 lipca 1925 roku Piotr już nie żył. Szczególnie te ostatnie dni pokazały kim był: jak bardzo opanowany, pobożny i świadomy obecności Boga. Jak bardzo potrafił cierpieć w milczeniu. Jego siostra w książce poświęconej świętemu bratu napisała: "Nie rozumieliśmy, nie zauważyliśmy, jak wspaniałym człowiekiem był mój brat". Wiadomość o śmierci Piotra obiegła dosłownie całe Włochy. Dzień pogrzebu 6 lipca zgromadził na ulicach Turynu olbrzymie rzesze ludzi: kolegów przyjaciół, biedaków, polityków. Dopiero wtedy zdziwiona rodzina dowiedziała się, kim był ich syn i brat. Wspaniały towarzysz i kolega, oddany syn Kościoła, człowiek wielkiego serca, po którym płakali biedacy Turynu jak po stracie najbliższej osoby. Ojciec święty Jan Paweł II określił wyniesionego na ołtarze Piotra Jerzego Frassatiego: "nadzwyczajna zwyczajność" i "człowiek ośmiu błogosławieństw". Był młodzieńcem, który przekuł bogactwo młodości w świętość. Bł. Piotr Jerzy Frassati jest Patronem Ruchu Apostolstwa Młodzieży Archidiecezji Przemyskiej. On stawia nam pytanie: "Jak wykorzystujesz swoją młodość? Ile z urody, zdrowia, miłości, uzdolnień, daru chrześcijaństwa zostało przekute na świętość, a ile zmarnowane i roztrwonione na grzech?".

 

Sługa Boża Anna Jenke (1921 – 1976)

Anna JenkeO profesorce Annie Jenke z Jarosławia coraz głośniej, mimo że chciała przejść przez życie cicho i niezauważalnie. Przeszła przez nie dobro czyniąc i to jest powód, dla którego o Annie powinno się mówić głośno i dużo, aby w ten sposób pomóc wielu ludziom w pracy nad sobą, czy w pracy nad kształtowaniem innych, zwłaszcza tych, dla których poświęcała się ona sama – uczniów. Anna urodziła się 3 kwietnia 1921 roku w Błażowej k/ Rzeszowa. Było to miejsce pracy nauczycielskiej jej rodziców. Na stałe wyjechała z nimi do Jarosławia w 1927 roku i tam pozostała do śmierci. Tam też w 1938 roku zdała egzamin dojrzałości w Liceum Sióstr Niepokalanek.

Tam też w 1938 roku zdała egzamin dojrzałości w Liceum Sióstr Niepokalanek. W czasie wojny pracowała w tajnym harcerstwie służąc pomocą ludziom, którzy znajdowali się w ciężkiej sytuacji materialnej. To wówczas zorganizowała słynną w Jarosławiu akcję "Kromka chleba" dla ludzi głodujących. Pomagała również w organizowaniu niesienia pomocy więźniom obozów koncentracyjnych (chodziło również o wysyłanie paczek żywnościowych). Czynnie zaangażowała się w tajne nauczanie. Od dziecka wyczulona była na różne ludzkie biedy i taka pozostała do końca. Pragnęła zostać lekarzem, by nieść pomoc, by służyć drugiemu człowiekowi. Jednak słabe oczy nie pozwalały na studiowanie medycyny, dlatego po wyzwoleniu studiuje polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Studia ukończyła w 1950 roku i podjęła pracę w Liceum dla wychowawczyń przedszkoli Jarosławiu.
Pracę pedagogiczną w całej pełni rozwinęła dopiero w Liceum Sztuk Plastycznych w Jarosławiu. Rozpoczęła ją w 1958 roku i pozostała wierna do końca swego życia. W latach 1959 – 1962 pełniła funkcję dyrektora szkoły. Po trzech latach ze względu na otwartą postawę światopoglądową, zrezygnowała z piastowanego stanowiska, ale od 1965 roku pełniła obowiązki zastępcy dyrektora szkoły. Przede wszystkim jednak uczyła języka polskiego, ale jak stwierdzają nauczyciele i uczniowie, którzy znali Annę, była nauczycielem utalentowanym. Potrafiła wzbudzać zainteresowanie przedmiotem. Uczyła umiłowania polskiej literatury a przy tym miłości, do własnej, krzywdzonej nieraz Ojczyzny. Jednocześnie wychowywała uczniów i kształtowała ich postawy. Na pewno wielką pomocą w jej pracy, był jej osobisty urok, takt i szacunek do uczniów. Anna nikogo nie skrzywdziła, ani nie lekceważyła, choć trzeba powiedzieć, że była wymagająca. Uwrażliwiała młodzież na Prawdę, Dobro i Piękno. Uczyła miłości Boga i bliźniego. Tak! Tam, gdzie nie zdołała dotrzeć poprzez słowo, docierała własnym przykładem. Widzieliśmy ją w kościele nie tylko w niedzielę. Przychodziła do niego codziennie. Nie sposób zapomnieć tego przedziwnego skupienia i tego rozmodlenia, które dało się zauważyć w jej postawie w czasie Mszy świętej. Profesorka Anna Jenke wszystkie trudne sprawy szkoły, uczniów czy ludzi poza szkołą, omadlała w swoim domu przed figurką Niepokalanej. Do modlitwy również zachęcała. Była przyjacielem młodzieży – to chyba za mało – była jej matką i stawiała pytania w stylu zatroskanej matki: "Jadłeś śniadanie? Dlaczego nie masz szalika? Dlaczego się nie modlisz…?" Ale to nie były tylko pytania, była to konkretna pomoc matki. Zdobywała ten szalik, wyjmowała z torebki pieniądze na konkretną potrzebę, podawała różaniec, czasem książeczkę do modlitwy, załatwiała wizytę u lekarza, czy pracę. Nie sposób w krótkim szkicu powiedzieć wszystkiego co można powiedzieć o Annie. Służyła młodzieży i była zatroskana o jej losy. "Umiała nas słuchać, umiała rozumieć i potrafiła pomagać. Dlatego szukaliśmy jej i dlatego wciąż odczuwamy jej brak" – powiedział jej uczeń. Anna apostołowała książką, która była podsuwana w przerwie międzylekcyjnej, a nawet docierała do Jednostek Wojskowych. Często ginęła podawana z rąk do rąk, ale profesorka mawiała: "Nie martw się, ważne, że jest czytana". Znając rolę książki pracowała społecznie w bibliotece parafialnej przy jarosławskiej Farze, wzbogaciła ją o 1500 własnych pozycji. Była wrażliwa na ludzkie cierpienie, choć o swoim mówiła: "Cierpieć się musi". Odwiedzała chorych usługując im przy okazji, zwłaszcza kiedy leżała w szpitalu w Gliwicach na Onkologii. To właśnie tam mówiono o niej: "To Święta". Przy każdej okazji prosiła o modlitwę za swoje życie, bo odkryła, że żyje na Jego chwałę.

Anna była skromna w sposób szczery i naturalny. Wszelkie objawy podziwu dla jej osoby czy pracy zbywała machnięciem ręki i powiedzeniem: "To przecież normalne", albo "to przecież nic wielkiego". Wyróżnienia za pracę dydaktyczną przyjmowała jakby z zawstydzeniem i nie należało o nich mówić. Wielu uczniów, jeżeli nie wszyscy, poczytują sobie za zaszczyt to, że byli jej wychowankami, że na jakimś etapie życia spotkali Kogoś, kto nie tylko uczył żyć, a także odnajdywać pokój i radość pomimo trudności, jakie to życie niesie ze sobą. Anna zmarła 15 lutego 1976 roku w Jarosławiu z imieniem Jezus i Maryja na ustach. W dzień pogrzebu młodzież żegnała swoją profesorkę poezją jej ulubionych autorów, a potem na własnych ramionach niosła trumnę na miejsce wiecznego spoczynku. Odeszła do wieczności, jako ktoś wyjątkowy, jako człowiek o szlachetnym sercu i wielkim umyśle. Żyła problemami współczesnego człowieka i tym problemom w miarę możliwości próbowała zaradzić. Jest wzorem nie tylko dla nauczycieli, ale także dla każdego świeckiego katolika, który na serio odczytuje Ewangelię. Odważnie i jak przystało na harcerkę niosła Boga w pracę szkoły i środowisko. W wielkiej mierze spełniła oczekiwanie Soboru Watykańskiego, który położył wielkie nadzieje w katolikach świeckich, a którzy mają swoje konkretne zadania do spełnienia w Kościele. Doczesne szczątki Sługi Bożej Anny Jenke spoczywają obecnie w Ośrodku Kultury i Formacji Chrześcijańskiej w Jarosławiu. Proces beatyfikacyjny jest w toku.